Każdy lubi, gdy ludzie patrzą na niego z podziwem czy fascynacją. Chcemy być chwaleni, szanowani i lubiani. Dobrze czujemy się, gdy jesteśmy ładnie ubrani, mamy najmodniejszą fryzurę, no i niedopuszczalne jest iść na imprezę bez idealnego makijażu lub w niewyprasowanej koszuli.
Krótko mówiąc: uwielbiamy być dobrze odbierani.
Ale przecież na co dzień nie chodzimy w idealnie dopasowanych garniturach czy czternastocentymetrowych szpilkach. Nie ubieramy się w najdroższe sukienki, a już na pewno nie jesteśmy wzorem cnót i zalet. W takim razie, gdy stroimy się na ważne spotkanie, jednocześnie przyklejając sobie uśmiech numer 5 i przytraczając do paska worek cierpliwości zmieszanej z życzliwością, to tak naprawdę stwarzamy szereg pozorów, które postawią nas w jak najlepszym świetle.
Ale czy to źle?
Ważne jest, aby znać umiar. Bo piękne ubrania, przemyślane słowa i anielska cierpliwość nie są kłamstwami. Nasza umiejętność dostosowania się do sytuacji, estetyka wypowiedzi, czy sposób, w jaki poznajemy nowych ludzi i jak im się prezentujemy mówią wiele o nas samych. Z pewnością wszyscy doskonale to znamy: poznajemy nową osobę, która przypada nam do gustu, pogłębiamy tę znajomość, odkrywamy kawałki jej życia i osobowości, ale jednocześnie sami dajemy nasze. I gdy wszystko idzie tak pięknie, nagle wkradają się jakieś irytujące zachowania, niemiłe słowa, różnice w poglądach, które tylko odrzucają nas od tej osoby. Ale przecież wszystko szło tak dobrze…!
I to jest moment, w którym spadają nam z nosa różowe okulary.
Nareszcie.
Dlaczego? Bo jest to wspaniały moment, aby dowiedzieć się, jakie oczekiwania postawiliśmy tej osobie. Idealny czas, żeby dowiedzieć się jaki obraz tej osoby stworzyliśmy w swojej głowie. ,,Przecież ona, tak jak ja nienawidzi złośliwości, a jednak, gdy poprosiłem ją o ciszę, nadal tłukła garnkami!”. Zaczynamy irytować się o wszystko, pojawia się mnóstwo pretensji i złości.
Ale przecież ta osoba zawsze taka była. To co nas irytuje, to nasze niespełnione oczekiwania.
Właśnie upływa trzeci tydzień odkąd wylądowaliśmy w Astanie. Już ponad 17 dni żyjemy kazachskim życiem i chcę powiedzieć, że nie jest to łatwe życie. Po pierwszym tygodniu zachwytu, pięknie udekorowanych budynków, wspaniałych przedstawień i ambitnych dzieci nareszcie spadły nam z nosów różowe okulary i wiemy ,,z czym to się je”. Dlatego nie bójmy się zrzucać tych okularów. Może przez nie świat jest piękny, ale bez nich jest piękny i prawdziwy. Bo Kazachowie – tak jak każdy z nas – lubią się dobrze zaprezentować. Lubią, gdy widzi się u nich to co najpiękniejsze, najnowsze, najlepsze. A wiele jest takich rzeczy. Tylko wiele jest również problemów. Ogrom ludzi potrzebujących pomocy, dzieci pragnących opieki, dziur, między którymi czasem znajdzie się kawałek drogi. Kazachstan to małe, nieco koślawe domki z wielkimi antenami i ludźmi o jeszcze większych sercach. Młodzi chłopcy i ich konie, którzy w chwilę zagnają całe stado owiec. Krowy, które decydują jak długo trwa mecz w piłkę nożną, bo przecież trzeba je jeszcze wydoić. Dzieci, których spracowane dłonie mówią więcej, niż tysiące książek. Kazachstan to piękny kraj z jeszcze piękniejszymi ludźmi, trzeba tylko pozwolić mu być sobą.
Dlatego warto zrzucić różowe okulary i zacząć widzieć, zamiast tylko patrzeć.
~Martyna