Będąc jeszcze w Bałcie, gdy czasami wieczorem siedziałem nad moim dziennikiem (opisywałem każdy dzień mojego pobytu), zastanawiałem się, jak będzie wyglądał mój powrót do normalności.
Tak, do normalności, bo wedle opinii wielu moich przyjaciół i współpracowników jestem lekko nienormalny. Wziąłem miesięczny urlop w pracy, spakowałem torbę i wyjechałem „ratować świat”, zamiast wyjechać gdzieś na wczasy pod palmę lub nad morze, w którym są sinice. Teraz można już mnie chwalić jaki jestem dobry! Nie popełniłeś tego błędu? Super. Niejednego znajomego sprowadziłem do pionu, gdy zaczynał biadolić i wychwalać mój wyjazd.
Powrót z misji, ze świata luźnych koszulek, bandanek i trampek, do świata nienagannie odprasowanych koszul, idealnie skrojonych garniturów i dopasowanych krawatów, okazał się nieco trudniejszy, niż to sobie wyobrażałem.
Poniedziałek, dzień po przyjeździe do Polski – dzień powrotu do pracy. W moim pokoju scena jak z „Suits’ów” – wybór koszuli, krawata i garnituru. Dzisiaj możemy mieć z szefem służbowe spotkanie. Jako asystent muszę wyglądać nienagannie. Wszak to strój a nie to, jacy jesteśmy, świadczy o nas, prawda? Jakże fajnie było jeszcze kilka dni temu wziąć z torby pierwszą lepszą koszulkę oraz spodenki i pobiec na ulicę, aby sprawdzić, czy nie ma tam naszych Podopiecznych.
Rano w pospiechu szykując się aby zdążyć na autobus, który zawiezie mnie do pracy, wskoczyłem jak dotychczas w trampki. Zrobiłem to z przyzwyczajenia. Dopiero przy drzwiach zobaczyłem, że coś tu nie gra. Granatowe trampki to symbol mojego wyjazdu. Kupione parę dni przed wejściem do pociągu stały się nieodłącznym towarzyszem mojego pobytu w Bałcie, do tego stopnia, że teraz są ze mną niemalże wszędzie.
Pokoje w domu zgromadzenia zastąpiło biuro, siostry: Halinę, Ksenię i Tanię, współpracownicy – p. Ewa, Piotr i Zosia. Zamiast zajęć z dziećmi z plasteliny – przeglądanie maili i dokumentów. Jest jakoś dziwnie inaczej. Dziwnie gorzej. Człowiek siedzi przy komputerze i patrzy na zegarek. Jest godz. 15:00, analizuję akta sprawy. Ciekawe, co teraz robią dzieci w Bałcie?
Wydawało mi się, że wejdę w swoją codzienność sprzed misji bez burzliwych przejść. Zrobię to z marszu. A jednak nie udało się. Wyjazd na misję, mimo że krótki (czym są trzy tygodnie przy rocznych wyjazdach innych wolontariuszy) okazał się być czymś, co będę pamiętał do końca życia. Czymś, co chyba trochę mnie zmieniło. Nie tylko w aspekcie fizycznym – mówię tu o moich trampkach (wcześniej nigdy nie nosiłem sportowych butów), ale chyba i wewnętrznie.
W pracy współpracownicy zaczynają się przełamywać i wypytywać o misje. Kolega zapytał mnie, czy ciężko było wrócić do normalności. Odpowiedziałem, że i tak, i nie. Zależy co jest normalnością. Jestem w pracy i pracuję, a w domu wykonuję domowe obowiązki. Jest względnie łatwo. Jednak z tyłu głowy ciągle mam myśl, co bym teraz robił będąc w Bałcie lub co robią Podopieczni naszej świetlicy.
Zostaliśmy posłani na misję, aby pomagać. Każdy człowiek jest inny i każdy inaczej reaguje. Jedni wrócą i wejdą w codzienność bez problemu, inni będą mieli z tym mały problem. Ale zarówno jedni jak i drudzy wracając do codzienności naszego życia, z tyłu głowy będą mieli to, co robili na misjach. Chyba o to chodzi, aby nasza praca odmieniała nie tylko tych, do których jedziemy ale i nas, nawet jeżeli tego nie chcemy. Misje nie skończyły się w momencie wejścia do pociągu do Polski. Misje trwają dalej, tylko teraz w naszych lokalnych środowiskach. Nie przestaliśmy być misjonarzami.
~Karol