Plan: prowadzić zajęcia dla dzieci i młodzieży w Bałcie w Ukrainie.
Sposób wykonania: otwarta głowa i pomysły dwóch wolontariuszy Stowarzyszenia MISEVI Polska.
Okres: lipiec 2018 r.
Taki był plan i myśl przewodnia. Życie napisało jednak inny scenariusz.
Wyjazd do Bałty był moim pierwszym wolontariatem poza granicami Polski. Wcześniej przez kilka lat tliła się we mnie myśl, aby wyjechać i pomagać gdzieś poza swoim lokalnym światem. Starałem się przygotować do tego jak najlepiej. Nie chodzi tylko o różne rzeczy, dokumenty i inne szpargały (oczywiście na miejscu nie wykorzystałem połowy rzeczy, które zabrałem), ale też przygotowanie siebie samego m.in. w wymiarze duchowym.
Wyjazd okazał się być nie tylko ciekawy, ukazał mi też coś, co dało mi do myślenia, ale o tym potem.
Wyjechaliśmy z Polski 10 lipca. Wieczorem 11 lipca dotarliśmy do naszej placówki misyjnej w Bałcie. Następnego dnia wyruszyliśmy do Hajworonu na kolonie, aby dołączyć do grona obecnych już na miejscu opiekunów.
Przez 5 dni zajmowaliśmy się dziećmi, które były w Hajworonie. Organizowaliśmy wyjazdy do muzeum kolejnictwa, wycieczki, basen i różnego typu zabawy. Graliśmy w piłkę, a mój kompan uczył dzieci tańczyć, organizowaliśmy dyskoteki. Była nawet królewska (zielona) noc. Modliliśmy się i chodziliśmy z dziećmi do kościoła. Czas wykorzystaliśmy do maksimum. Oczy musieliśmy mieć otwarte przez cały dzień i praktycznie także w nocy, bo dzieciaki trochę dokazywały. W końcu wróciliśmy do Bałty i mieliśmy zacząć naszą pracę w świetlicy dla dzieci i zrealizować wszystkie plany, z którymi przyjechaliśmy.
Na miejscu zastała nas mała zmiana. Okazało się, że w budynku, który będzie nową świetlicą trwa remont, a stara świetlica w tym czasie jest zamknięta. I co? Wewnętrzny bunt. Jak to, przecież przyjechałem do pracy w świetlicy! Mieliśmy prowadzić lekcje polskiego, robić zawody w piłkę nożną, zajęcia plastyczne i edukacyjne, a przede wszystkim być z dziećmi i organizować im czas.
Tymczasem zajęliśmy się czymś zupełnie innym. Robiłem to, po co zostałem posłany – pomagałem na każdy możliwy sposób. Ale nie tak to sobie zaplanowałem i to był mój wewnętrzny problem, a zarazem ogromna lekcja pokory.
Świetlica czynna była jedynie przez klika ostatnich dni naszego pobytu. Przez te ostatnie kilka dni zajmowaliśmy się dziećmi zgodnie z naszymi planami. Wybraliśmy się m.in. do muzeum, zrobiliśmy piknik, organizowaliśmy zajęcia w świetlicy.
Na początku tekstu wspomniałem, że coś odkryłem i napiszę o tym potem. Chyba nadszedł czas na „to potem”.
Od miesiąca jestem w Polsce i trwa mój powrót do rzeczywistości. Wróciłem z przeświadczeniem, w którym utwierdzam się coraz bardziej, że czas skończyć planować wszystko w najmniejszych szczegółach, od początku aż do samego końca. Plany są dobre i potrzebne, bowiem w dużej mierze polega na nich nasze życie, ale nie można uzależniać swojego życia od planów. Nie da się go zaplanować w najmniejszych szczegółach. Czas skończyć planować to, co będzie się robić, gdy z wyjazdu do Odessy wróci przyjaciółka albo z wakacji w Grecji wróci paczka znajomych, a pozwolić, aby to życie samo się ułożyło. Dawać się pozytywnie zaskakiwać w małych rzeczach, a nie planować je od początku do samego końca, bo przez to tracimy wszystko co najlepsze w naszym życiu – radość z małych rzeczy.
Ale żeby nie było, że po trzech tygodniach na misji wróciłem i carpe diem. Nie, planuję nadal, ale na spokojnie. Już nie buduję swojego życia wyłącznie na planach i nie uzależniam go od nich, ale chcę pozwolić mu płynąć (przynajmniej tak się staram, ale jeszcze czasami wychodzą i będą wychodzić na wierzch stare nawyki). Planuje sobie mnóstwo rzeczy (inaczej się czasami nie da) ale nie jest tak, że nierozerwalnie przywiązuje się do planów, jak to miało miejsce dotychczas.
Wiele osób pyta mnie, czy wrócę do Bałty. Odpowiadam, że nie wiem, bo nie chcę snuć dalekosiężnych planów. Rok temu byłem na pielgrzymce i zaplanowałem, że pójdę i w następnym roku, choćby nie wiem co. Już wtedy umawiałem się z pielgrzymkowymi braćmi na pakowanie bagażu w lipcu 2018 r. Nawet datę ustaliliśmy. No i co? Nie poszedłem, bo życie napisało inny scenariusz, a gdy jadąc do pracy pierwszego dnia po powrocie do Polski, widziałem wychodzącą z Warszawy pielgrzymkę, to prawie pękło mi serce.
Nie należy uzależniać swojego życia od własnych planów, bo nie da się go zaplanować. Planuje je ktoś Inny. Trzeba pozwolić życiu płynąć. Planować rzecz jasna, ale zakładając, że życie napisze inny scenariusz. Być otwartym na to, co przyniesie nowy dzień.
Jeżeli zaplanujesz wszystko, jeżeli zbudujesz potężną i ogromną wieżę swojego życia złożoną z cegieł, które są planami – wypadnięcie jednej cegiełki może spowodować, że cała wieża runie i wszystko upadnie. I co wtedy? Będziesz miał poczucie niespełnienia, a może przez to, że wszystko planowałeś stracisz wszystko to, co kochasz. Bądź otwarty na to co zsyła Ci Pan.
~Karol