Na początku kazano nam milczeć, bo „dzieci i ryby”. Później, po wywołaniu, polecono odpowiadać na pytanie, jednak krótko i prosto – tak, by reakcja na nie mieściła się między pierwszym a drugim daniem ważnych spotkań. W końcu pozwolono mówić, jednak wyłącznie w złotych zgłoskach, by ze stopionych, zrobić można było pomniki.
Jak opowiadać o świecie, w którym było się przez chwilę? Jak mówić o ludziach, których rzeczywistość to wypadkowa wielu niepoznanych historii? Jak, mimo najszlachetniejszych intencji, zwalczyć w sobie chęć pokazywania własnej wersji wydarzeń, może nawet samego siebie?
- Na południu Madagaskaru panuje największa od 40 lat susza. Jako stowarzyszenie, które od ponad 7 lat związane jest z wyspą, chcieliśmy dołączyć do projektu budowy studni w okolicy Tôlanaro. Pojawiło się jednak pytanie: jak mówić o nim ludziom, którzy o Madagaskarze wiedzą niewiele.
- Mieliśmy świadomość, że największe wpłaty generują obrazy silnie wpływające na emocje – skrajnie niedożywionych, zrozpaczonych dzieci. Stanęliśmy przed dylematem, co wybrać: sterowanie uczuciami odbiorców treści i potencjalnie większe środki czy rzetelne przekazywanie informacji i mniejsze możliwości wsparcia budowy studni
- Charakterystyczne dla kolonializmu spojrzenie na rzeczywistość krajów Globalnego Południa wciąż bywa wykorzystywane przez organizacje prowadzące (lub próbujące prowadzić) projekty pomocowe. Często jednak jest nieuświadomione i bywa wynikiem braku edukacji globalnej.
Nie znam Twojego świata. Proszę, opowiedz mi o nim
Od tego komunikatu powinno zaczynać się każde działanie, którego celem ma być reakcja na kryzys. Akcję „100 dni dla studni” rozpoczęliśmy po otrzymaniu wyraźnej prośby o pomoc. Nie była realizacją naszego pomysłu na to, jak Malgasze z południa kraju mają zabezpieczyć się przed coraz bardziej dotkliwymi w skutkach zmianami klimatu. Żeby lepiej zrozumieć, co dzieje się na wyspie, prosiliśmy o wyjaśnienie. Zamiast mówić – staraliśmy się słuchać.
Czy ktoś lepiej niż rolnicy mógł opowiedzieć nam o wysychających ryżowiskach? Czy znaleźlibyśmy bardziej wiarygodną rzeczniczkę kobiety noszącej codziennie wodę z oddalonej o kilkaset metrów studni niż ona sama? Czy ktoś bardziej precyzyjnie byłby w stanie opisać zapach moczu na ubraniach sparaliżowanej dziewczynki, niż matka, która nie ma gdzie wyprać ubrań swojej córki?
Oczywiście – nie byliśmy w stanie dotrzeć do wszystkich osób, które walczą ze skutkami kryzysu wodnego. Wiele z nich udało się nam jednak poznać podczas wcześniejszych działań na wyspie, wiele z nich również wsłuchuje się w potrzeby swoich pacjentów, sąsiadów, uczniów. Pracująca w przychodni s. Fanilou, ks. Kazimierz Bukowiec CM, nasi znajomi, których poznaliśmy podczas projektów – to oni są na miejscu, relacjonują wydarzenia, weryfikują potrzeby.
A ja spróbuję pokazać go innym
Podział obowiązków w ramach projektu budowy studni był dla nas oczywisty: my działamy w Polsce – Malgasze u siebie. MISEVI zbiera fundusze i stara się nagłośnić coraz bardziej tragiczny w skutkach problem suszy, migracji klimatycznych i konsekwencji epidemii covid-19 na wyspie; mieszkańcy wsi, w których będą budowane studnie, zajmują się logistyką, zakupem materiału, pomocą. Każda strona ma koordynatora działań. Pojawiło się jednak pytanie: jak opowiedzieć historię mieszkańców okolic Tôlanaro, by przekazać ją bez emocji, a jednocześnie zebrać wystarczającą ilość środków. Chcieliśmy, by chęć pomocy wynikała nie z litości i wyrzutów sumienia (wywoływanie takich stanów to manipulacja!), a z rzetelnego przedstawienia faktów.
- Postanowiliśmy (choć od zawsze unikaliśmy tego typu obrazów), że w naszej komunikacji nie będą pojawiały się, wciąż niestety kojarzone z Afryką, zdjęcia „wychudzonych dzieci z wydętym brzuszkiem” (doskonale wiecie, jakie obrazy mamy na myśli).
- Zdecydowaliśmy się, by konsekwencje braku dostępu do wody pokazać z różnych perspektyw – stąd regularne posty na naszym blogu, w których wyjaśniamy kolejne aspekty tego kryzysu.
- Jeszcze mocniej staramy się wskazywać na „ludzkie” oblicze braku dostępu do wody: nie mówimy o kryzysie wodnym na Madagaskarze, a o kryzysie, z którym mierzy się konkretna grupa ludzi (mieszkańcy okolic Tôlanaro).
- Nie używamy kolonialnych nazw (Fort Dauphin), posługujemy się malgaską nazwą miasta, w którego okolicach leżą wsie, gdzie będą budowane studnie (Tôlanaro). Podajemy nazwy tych miejsc.
- Prosimy o zabranie głosu osoby ze społeczności, której dotyczy problem (dlatego na blogu niebawem pojawi się wywiad z pracownicą urzędu miasta w Tôlanaro).
Nie jestem białym zbawicielem
Nie, żadna „misja” nie upoważnia do ingerowania w czyjkolwiek świat bez zgody na to. Projekty, które prowadzimy (niezależnie od kraju czy grupy uczestników: etnicznej, wyznaniowej, wiekowej itd.) zawsze są dla nas wymianą doświadczeń i możliwości, nigdy – niesieniem kaganka oświaty „tym gorszym”. Kolonialna i często reprezentowana przez przedstawicieli narodów, kościołów, stowarzyszeń MISJA zbawiania świata to spoglądanie na innych ze złotego piedestału przekonań o własnej wyższości. Myślenie w zerojedynkowych kategoriach lepsi – gorsi jest najczęściej wynikiem tkwienia w informacyjnych bańkach uszczelnianych przebywaniem w tym samym środowisku, słuchaniem tych samych komunikatów płynących z mediów, od osób uważanych w danej grupie za autorytet. Konfrontacja z faktami, często niewygodnymi, zmuszającymi do rozliczeń i zejścia „z wysokości”, boli. Wyrzuty sumienia i pojawiającą się na widok dzieci z wydętym brzuszkiem litość (bo chyba tylko na takie obrazy nie jesteśmy jeszcze odporni) najlepiej łagodzi działaniem – „misją” ratowania świata, w którym jednak status quo jest zachowany: zbawcą jest zawsze lepszy, potrzebującym – gorszy.
Choć nie wynika to z jej definicji, oddziaływanie nie pozostawia złudzeń – „misja” jest egocentryczna, głos i prawo podejmowania decyzji oddaje temu, kto ją „ma”. Pomaganie to współpraca, a ta zawsze powinna zacząć się od rozmowy, dialogu, w którym pierwszeństwo nie jest przywilejem a prawem tych, którzy w danej chwili mierzą się z kryzysem.