Tym, którzy mnie znają trudno będzie uwierzyć, ale w czasach, kiedy byłam jeszcze dzieckiem (czyli do wczoraj) niezwykle fascynowały mnie krople deszczu uderzające o szyby jadącego samochodu. Rzecz jasna moją dziecięcą fantazję rozbudzało wiele innych, równie imponujących zjawisk, ale ten akurat najdłużej ostał się w kręgu moich zainteresowań. Ot tak, zwyczajnie, siedząc wewnątrz auta na tylnym siedzeniu lubiłam obserwować impet, z jakim deszcz uderza o moje okno, a potem jak spełza w dół z prędkością zależną od wskazówek na liczniku. Sama nie wiem, skąd te wspomnienia teraz w mojej głowie. Deszczu raczej mało, od wczoraj tyle słońca w całym mieście, ale sądzę, że sytuacja tych kropli mogłaby być idealną przenośnią dla wytwarzanych przez ludzki rozum pomysłów.
Opady emocji
Otóż, na własnym przykładzie przekonać się mogłam jak niejedna idea spadała na mnie z nieba niczym taka właśnie kropla. Pojedyncza, orzeźwiająca, dająca nadzieje na więcej. Niby zapowiedź czegoś większego, chociażby małej mżawki, a tu… nic. Koniec i susza. Na jednej kropli się skończyło, jeden pomysł i po… myśleniu. Nieraz następowało także zjawisko tzw. burzy mózgowej. Ma ono miejsce wówczas, gdy w jednej chwili spada cały deszcz pomysłów. Takie opady pojawiają się zazwyczaj w napływie skrajnych emocji. Znacie to? Ktoś lub coś Cię zirytowało – już grzmi i będzie padało! Ty się na kogoś denerwujesz – burza z gradobiciem. Kryzys bądź niepowodzenie – chmurka deszczowa tuż, tuż.
A gdy nie ma wody…
Pytanie, co dalej robisz z tym deszczem? Czy spływa po Tobie, mokniesz i czekasz na słońce by wyschnąć, bo Ci nie zależy? A może wariant bardziej twórczy, czyli wystawiasz jakieś wiaderko, łapiesz te krople, przy okazji też mokniesz, no ale coś tam tą wodą jednak napełniasz? Ja, przyznaję, choć niejednokrotnie nie tego bym chciała, że częściej moknę. I to z rzadka wtedy, gdy z czystej ciekawości wystawiam język by poczuć smak deszczu. Najczęściej wystawiam tylko dłoń, aby zwyczajnie sprawdzić czy już pada, by dowiedzieć się czy zabrać parasol albo w ogóle nie wychodzić spod dachu, bo tak bezpieczniej. Bywa okres, że jedyne krople jakie zbieram to te, które wychodzą na policzki w czasie skraplania się moich emocji w postaci łez. Wyznaję zasadę, że łzy to nie krwotok, więc ich nie hamuję.
… a pić się chce.
Mamy różnorakie pomysły na przyszłość, pracę, relacje, MISEVI, studia, karierę, mieszkanie, podróże, śniadania, obiady i kolacje. Każde wdrożenie czegoś nowego wymaga odwagi i samozaparcia. W momencie, kiedy piszę ten tekst, na mojej komodzie leży pięć niedoczytanych artykułów z czasopism naukowych. Mam też otwartych kilka zakładek stron www, obok mnie dwa kubki – w jednym kawa, w drugim herbata – telefon z włączonym Wi-Fi, bo co jakiś czas wypatruję powiadomień, a poza tym nie wywiązałam się z kilku zadań i tłumaczę się brakiem umiejętności lub cierpliwości. Nie wiem, czy w tej sytuacji cieszyć się z własnej omnipotencji, czy smucić, że zasada tutaj i teraz, którą postanawiałam wdrożyć tam i wtedy pierwszego stycznia bieżącego roku, średnio współgra z moim życiem. Czasami po prostu mam wrażenie, że jest ze mną jak w wersecie mojej ulubionej piosenki i bezwładnie czekam aż samo życie nabierze w żaglach wiatr.
Bronię się przed taką bezwładnością. Dlatego tyle wymyślam, ciągle analizuję i szukam. Co z tego, że czasem te moje pomysły są jakby pisane palcem po mokrej szybie – prędko się zamazują, wyparowują i nie ma po nich śladu. Miszmasz w głowie jest fajny, choć nieco męczący. Chaos bywa przyjemny, a i przecież od niego wszystko się zaczęło. Lecz przychodzi moment, kiedy sprawy trzeba uporządkować. Lubię, gdy dużo się dzieje, ale dzieje się tylko wtedy, gdy tego chcemy. Bierność jest nudna i ja zwyczajnie nie wierzę w brak motywacji. Wierzę natomiast w lenistwo i przewartościowanie idei. Jeśli czegoś chcesz, to tego dokonasz, albo przynajmniej spróbujesz i dojdziesz do momentu, kiedy powiesz – dałam z siebie 99%, ale to nie dla mnie. Zbyt często się poddajemy. Istotna jest wewnętrzna akceptacja, że pewnych rzeczy nie da się zrobić na siłę, a niemoc jest chwilowa. Nie oszukuj się, że Pan Los Ci nie sprzyja. Nie załamuj rąk, że coś nie wychodzi. Często, żeby powstał dobry pomysł, trzeba dać czasowi czas, wziąć oddech, pozwolić sobie na porażki, dokończyć jedną rzecz, by móc zająć się drugą. I wiecie co? Przede wszystkim trzeba się modlić. To jedyne, co zawsze wychodzi, gdy robi się to równocześnie z innymi sprawami i żadna z nich przy tym nie traci. Wiem co piszę!
Idź do źródła
Dużo było u mnie opadów ostatnio. Sporo burz i czarnych chmur na horyzoncie. Raczej nie będzie przesadą, gdy powiem, że przeszłam małe życiowe turbulencje. Te z serii ,,nie ogarniam, bo za dużo mam na głowie” i te z pogranicza ,,miało być tak pięknie, a wyszło jak nie chciałam”. Zaczęłam pierwszą poważną pracę jako położna, narosły wymagania zawodowe i moje poczucie braku zaangażowania we wspólnotę i MISEVI, kolejne odmowy, odrzucone propozycje współpracy, stres związany z medycznymi wyzwaniami w zawodzie, nowe środowisko skore do gniewu, kolejna aklimatyzacja, duszący smog, zapalenie zatok i dodatkowo jeszcze taka miłość, że niby w sam raz, ale jednak nie w porę. To decydowanie za dużo w ciągu miesiąca jak na moje niecałe metr sześćdziesiąt wzrostu, dwie ręce i jedno serce.
W czasie tych wyzwań, wzruszeń i uniesień, nic nie wzbudzało mojej irytacji bardziej niż nagrody pocieczenia dawane mi w postaci sztampowych frazesów ,,Nie martw się, Bóg tak chce, Pan Jezus ma pewnie inny plan”. Otóż, to nie pomagało, a wręcz pogarszało sytuację. Nie chciałam słyszeć, że największe uosobienie nieskazitelnej miłości i dobroci jakie znam, mój najwierniejszy przyjaciel – Jezus – tego właśnie chce, bym czuła się wyprana z wszelkich emocji, by było mi zwyczajnie przykro i miała wrażenie, że im wyżej sięgam, tym bardziej ktoś unosi poprzeczkę. Wówczas to właśnie Jego potrzebowałam najbardziej jako tego, który wszystko rozumie i jest największym gentlemanem u mego boku, bo się nie narzuca, a działa bardzo subtelnie, dając mi ogromną wolność, czas na zrozumienie, prawo do wyrzutów i stawiania wymagań. Bo ja Bogu ufam, ale nie wierzę w Jego prosty plan na moje życie. Wierzę, że On jest, a Jego planem jestem ja i ty, tak jak i każdy inny człowiek. Działa przez nas, daje szanse i możliwości. Związek z Panem Bogiem opiera się na zasadach partnerstwa, ale tylko On w tej relacji jest tą osobą pewną i niezmienną, bo my za często się wahamy. Mimo to On jest, zawsze taki sam.
Bo po każdej burzy przychodzi spokój
Na pewno „co nas nie zabije, to nas wzmocni”, ale nie zmuszajmy się do tego, by za każdą przykrość dziękować i znosić to co się dzieje w cichości. Smutno Ci, bo kolejny projekt nie wychodzi, związek się rozpada, choruje ktoś bliski, nie możesz znaleźć pracy, a świat Ci mówi – Bóg cię kocha i czego chcieć więcej? Masz wtedy ochotę postukać się w czoło? Zrób to! Wkurz się czasem, daj upust emocjom, powiedz Bogu, że teraz tego chcesz, tak na cito, a nie za miesiąc. Trudne sytuacje zbliżają dwie osoby, mi zawsze pomaga szczerość. Czasem zabieram Pana Boga na spacer albo siadamy przy oknie w kuchni i tak do bólu, bez oporów pytam: po co i czemu tak się dzieje? Prawie nigdy nie dostaję odpowiedzi od razu. Zazwyczaj szybko muszę zjeść przygotowane z moim udziałem danie główne, choć bywa, że nie smakuje, czyli przyjąć to co się stało, a potem cierpliwie czekać w nadziei, że na deser przyjdzie jeszcze czas. A nim już się można i chce delektować… tak jak dobrze ubitą mleczną pianką na cappuccino.
To teraz pozwólcie, że dopiję właśnie taką kawę w Jego towarzystwie. Bo kawa tak jak sukces – lepiej smakuje pojedyncza, lecz smakowana z kimś, niż spijana hurtem w samotności.
P.S. Herbatę dokończę później… i zapiszę jeszcze jakieś Boskie pomysły. Czy u Was też na jutro prognozowane są opady?
~Natalia