List nadesłany przez naszą obserwatorkę Iwonę*
Ogłoszenie o kilkudniowym braku ciepłej wody wzbudza irytację wielu mieszkańców mojego bloku: – Jak można zakręcić wodę na tak długo?! – słyszę dyskusję pod oknem.
Nie powiem, że brak ciepłej wody jest mi obojętny, ale pocieszam się myślą, że zimna jest wciąż w kranie. Po prostu od tej chwili moja łazienka będzie trochę podobna do tych, z których korzystałam, pracując na Madagaskarze.
To naprawdę duży ciężar
Dzieci, które poznałam na wyspie, zazwyczaj musiały same przynieść lub dowieźć wodę do domu – dla siebie i rodziny. Codziennym widokiem była również kolejka maluchów oczekujących przy studni. Te starsze i bardziej zamożne duże plastikowe pojemniki z wodą ustawiały na drewnianych taczkach – nie musiały robić kilku kursów, dźwigając ciężary. Kiedyś obserwowałam chłopca pchającego takie taczki. Zatrzymywał się co kawałek, siadał na ziemi i wyciągał kolce, które wbiły się w bose stopy. Po chwili ruszał dalej. Innym razem spotkałam dwie dziewczynki – z pewnością żadna nie miała jeszcze dziesięciu lat. Już z daleka widziałam, jak jedna z nich układała na głowie „gniazdo” z tkaniny, może fragmentu odzieży. Następnie dzięki pomocy starszej koleżanki podnosiła i ustawiała na nim wiadro pełne wody. Potem starsza koleżanka robiła to samo u siebie, ale gdy schylała się po wiadro, materiał spadał na ziemię. Młodsza dziewczynka usiłowała pomóc, lecz nie była w stanie, bo schylenie się groziło wylaniem wody z wiadra, które już miała na głowie.
– Salama e! Mila miandry, hanampy aho (Dzień dobry! Trzeba poczekać, pomogę) – wołam, zbliżając się do dzieci.
Podnosząc wiadro pełne wody i ustawiając je na głowie dziewczynki, zastanawiam się, jak daleko byłabym w stanie je zanieść. To naprawdę duży ciężar.
Zbierając krople
Przypominam sobie chłodną wodę, którą przy pomocy plastikowego kubka polewałam się w czasie mycia oraz to, jak się cieszyłam, że ta woda jest. Zapobiegliwe siostry zakonne zbierały deszczówkę do dużych, zewnętrznych pojemników, skąd elektryczna pompa przekazywała ją do kranu. Oczywiście zapas był tylko wtedy, gdy spadł deszcz, co nie zdarzało się często, zwłaszcza w porze suchej. Jeszcze trudniej było o prąd, więc także o działającą pompę, dlatego duży kubek i wiadro, do samodzielnego transportowania wody były w łazience niezbędne.
– Co piją ludzie we wsiach położonych daleko od miasta? – zapytałam kiedyś siostrę zakonną, mając świadomość, że tam dostęp do wody jest rzadkością.
– Wodę z rzeki. Często potem chorują z powodu zatrucia pokarmowego albo pasożytów – usłyszałam odpowiedź. Wzdrygnęłam się, dobrze wiedząc, w jakim stanie jest rzeka: brudna i niebezpieczna – można było trafić na krokodyle.
Co by było, gdyby
Czasem myślę, co by było, gdybym urodziła się na Madagaskarze i to tam została matką kilkorga maluchów, którym każdego dnia trzeba ugotować posiłek, dać pić, czasem obmyć z brudu np. krwawiące po upadku kolano, przepłukać oko z powodu drobin piasku przyniesionych przez wiatr. Co jeśli jako malgaska mama nie miałabym dostępu do czystej wody?
***
Czy więc można być obojętnym i nie pomóc choć raz, w budowie choćby jednej studni? Brak wrażliwości na potrzeby innych często przynosi straszne konsekwencje. Dlatego proszę Cię, nie bądź obojętny, nie bądź obojętna. Nie zmarnuj okazji, by uczynić coś dobrego dla innych!
* Iwona jest pracowniczką naukową Śląskiego Uniwersytetu Medycznego. Od pięciu lat aktywnie wspiera malgaskie dzieci, realizując projekty edukacyjne i socjalne, które w bezpośredni sposób poprawiają komfort ich życia.